2015-03-16

Tusk w Brukseli: ale się władowałem!

Bardzo mi się podoba moja funkcja, bo mam poparcie w walce z "pustymi unijnymi procedurami" - mówi Donald Tusk w wywiadzie udzielonymym "Gazecie Wyborczej" i pięciu innym dziennikom europejskim wydającym dodatek europejski ("Le Figaro", "The Guardian", "El Pais", "La Stampy" i "Süddeutsche Zeitung). Dzięki temu poparciu posiedzenia Rady Europejskiej są krótsze. Z wywiadu wynika, że to największe osiągnięcie byłego polskiego premiera odkąd został szefem Rady Europejskiej i jedyne źródło zawodowej satysfakcji.

Donald Tusk w Parlamencie Europejskim 23/01/2015
Niewiedza, albo hipokryzja zapewne kierują tymi krytykami Tuska w Polsce, którzy zarzucają mu, że nie jest królem Europy. Że nie czyni więcej i bardziej zdecydowanie i w bardziej widoczny sposób. Kompetencje szefa Rady Europejskiej są jakie są. Decyduje o tym traktat. Jakie wywalczy sobie miejsce dzieląc się rolą politycznego reprezentanta Unii Europejskiej z przewodniczącym Komisji Junckerem, z wysoką przedstawiciel do spraw polityki zagranicznej (której nazywanie szefową "unijnej dyplomacji" też jest nieuzasadnioną hiperbolą) Mogherini i, w mniejszym stopniu, z przewodniczącym Parlamentu Schulzem, zależy już w większym stopniu od niego samego. Od jego taktyki rozwiązywania konkretnych problemów, od politycznej strategii sprawowania swojego urzędu i od osobowości.

Z osobowością ma problem: w wywiadzie skarży się, że jako premier mógł być ambitniejszy, a teraz podcinają mu skrzydła. Nie pozwalają na realizację ambicji. Jakich dokładnie - nie powiedział. Chodziło raczej o potrzebę mentalną niż plan działania. Na rozgraniczenie taktyki i strategii jest może za wcześnie: jako strateg i jako taktyk Tusk przedstawia się sam jako osoba skrępowana formatem swojej funkcji. Słusznie mówi, że jego rola na codzień polega na poszukiwaniu kompromisu między rządami 28 państw członkowskich. Ale już przyznanie, że jest to dla niego odkryciem, do którego z trudem się przyzwyczaja pokazuje, że Tusk obejmując stanowisko nie do końca rozumiał jak funkcjonuje Unia. To pierwsza fundamentalna różnica, którą dostrzegam między nim a jego poprzednikiem Van Rompuyem oraz byłym i obecnym szefem Komisji: Barroso i Junckerem. Wszyscy oni wiedzą doskonale jak działa złożony, ciężki a jednak niezawodny mechanizm integracji europejskiej. Tusk natomiast nadal zmaga się z paraliżującym go zaskoczeniem.

Więcej nie dam rady

Druga podstawowa różnica, którą ten wywiad nad wyraz jasno ukazuje, dotyczy zdolności odnalezienia się w roli jednej z kluczowych postaci, które ten mechanizm mają obsługować i wprawiać w ruch. Tusk się jeszcze z rolą nie oswoił, jeszcze się otrząsa po kuble zimnej wody. Marudzi, że tu każdy ma inne zdanie. Coś podobnego... I że właściwie, to on tu tylko moderuje. Gdyby oświadczył: ja tu tylko sprzątam, to - w kontekście tego wywiadu - nawet bym się nie zdziwił. Szczerze przyznaje, że bardzo mu na rękę, iż w przypadku Ukrainy to Merkel i Hollande wzięli na siebie ciężar negocjacji z Rosją i Ukrainą, bo w tym układzie, zwanym formatem normandzkim, po stronie unijnej jest tylko dwóch, a nie dwudziestu ośmiu partnerów, i na dodatek moderują się oni wzajemnie. Tusk jest przekonany, że sam by i tak więcej nie osiagnął.

Pewnie by nie osiągnął. Nie uważam, że Mogherini, a tym bardziej Tusk, powinni brać bezpośrednio udział w negocjacjach w Mińsku. Choć bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Traktatowo i politycznie. Ale nie jest. Żeby Unia miała rzeczywiście wspólną dyplomację. I rzeczywiście wspólną, ponadnarodową reprezentację broniącą unijnych wartości i zasad. Ale nie ma. Trudno. W tej sytuacji negocjacje międzynarodowe prowadzą ci, którzy tradycyjnie na polu międzynarodowym pełnią rolę globalnych graczy. Konflikt izraelsko-palestyński, Afryka, państwo islamskie, Syria, Irak, Ukraina - pozycja polityczna, gospodarcza, militarna i historycznie uwarunkowana rola najpotężniejszych (nawet, jeśli ta potęga jest mocno nadwyrężona) sprawiają, że to oni, a nie kto inny siedzi przy stole negocjacji. Albo wysyła armię - w pojedynkę albo budując wokół siebie koalicję, z mandatem ONZ albo bez. Do tego wąskiego grona - czy im się podoba czy nie - należą USA, Francja i Niemcy. Czasem dołącza do niego Wielka Brytania, ale coraz rzadziej. Trudno mieć do Tuska prentensje o to, że w tym gronie nie ma Unii, która w dziedzinie rozwiązywania konfliktów i bezpieczeństwa i tak robi i znaczy o wiele więcej, niż wynikałoby to z traktatów, ale tylko wtedy, gdy jest zgoda wszystkich, albo gdy takiej zgody nie potrzeba.

Unia mnie krępuje

Szkoda jednak, że Tusk, po wielu miesiącach sprawowania mandatu, wciąż zdaje się być zmartwiony tym spóźnionym odkryciem i że traktuje tę sytuację jak dopust boży. Z polskiej perspektywy cały świat widać przez ukraiński pryzmat, ale są inne perspektywy, szersze. Bardziej naturalne dla szefa Rady Europejskiej. Na pytanie, czy mu się praca podoba, odpowiada, że tak. Że mu się podoba. Ale z całego wywiadu powiewa rozczarowaniem i zniechęceniem. Między wierszami słychać tuskowe utyskiwanie: ale się władowałem! Van Rompuy czy Barroso, dzisiaj Juncker, też musieli na co dzień borykać się z tymi samymi ograniczeniami. Ich działania, zarówno te widoczne przed kamerami (wierzchołek wystający ponad chmury) jak i te kuluarowe i gabinetowe były funkcją tych samych traktatowych zapisów. Sytuacja jest dziś bardziej skomplikowana w dziedzinie stosunków zagranicznych. Ale mniej skomplikowana gospodarczo. Wtedy też nie było łatwo. Przestrzeń działania się nie zmieniła. Zmienia się zdolność polityczna i psychiczna człowieka do skutecznego poruszania się w tej przestrzeni.

Zarówno Van Rompuy jak Barroso, mimo różnych politycznych doświadczeń i odmiennych osobowości, mówili w imieniu Unii. Jako część Unii. Nie musieli ukrywać tarć, trudnych negocjacji i bolesnych kompromisów, rozczarowań. Ale kiedy decyzja była podjęta, mówili: my, Unia. My Rada, my Komisja. Podobnie dziś postępuje Juncker. Tusk natomiast ustawia się w pozycji tego, któremu Unia zrobiła krzywdę. Którego zawiodła. Sam ustawia się z tyłu bramki i wygląda na to, że nawet się nie rozgrzewa, bo nie wierzy, że dadzą mu zagrać. Świadomie używam zupełnie nieadekwatnej do sytuacji metafory piłkarsko-boiskowej, bo mam wrażenie, że tak to widzi Tusk. Tymczasem to nie ta gra. Najwyższy czas się przebudzić, Tusku. Dla dobra Unii, oczywiście. Ale i po to, żeby nie potwierdzać coraz silniejszego wrażenia, że nie tylko osobisty staż Tuska w Unii, ale w ogóle europejskie doświadczenie polityków z tak zwanych "nowych krajów", jest zbyt krótkie, zbyt płytkie, by powierzać im tak odpowiedzialne funkcje.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ostatni tekst na blogu. Bo szkoda gadać.

Przez parę lat, ze zmienną częstotliwością, publikowałem na tym blogu swoje uwagi i przemyślenia, traktując go jak rodzaj pamiętnika. Niby ...